W październiku 2015 roku, po raz pierwszy zorganizowaliśmy imprezę pod szyldem "Silesia Race". Startujący mieli do wyboru 4 opcje: trasę rodzinną, pieszą, rowerową i rajdy. Wystartowało blisko 200 osób. Poniżej znajdziecie krótki tekst na temat trasy PROFI, dalej galerię zdjęć oraz dłuższy już tekst Darka, zwycięzcy trasy PROFI.
Zaczęło się już w piątek wieczorem od odprawy, na której Ogranizator na wstępie zadał bardzo niepozorne wtedy, demokratyczne pytanie: czy chcemy jakoś poskracać trasę? Oczywiście odpowiedź mogła być tylko jedna: chóralne nie. Nawet, jeśli ktoś zaczął podejrzewać podstęp, a nastawiał się na szybkie machnięcie trasy i wcześniejszy powrót do domu jeszcze w sobotę wieczorem - nie odzywał się. Dalsza część odprawy tylko potwierdzała pierwsze obawy, że jednak nie będzie łatwo. Punkty miały być poukrywane w lesie tak, aby nie było ich widać. Do tego las na mapie wyglądał jak deszczowa dżungla amazońska, cały poszatkowany gęstą siecią strumieni i kanałów. Kilka ciekawszych punktów wymagało nawet nakreślenia na tablicy mapki sytuacyjnej.
Pierwszy etap - prolog, był jednocześnie zadaniem specjalnym: obie osoby z każdego zespołu otrzymywały dwie karty startowe, dwie takie same mapy, ale tylko jeden rower - należało tak podzielić się punktami, aby łącznie je wszystkie zebrać w jak najkrótszym czasie. Oczywiście wybrałem wariant rowerowy, szybko podzieliliśmy się punktami i ruszyliśmy na trasę. Nocne RJnO w ładnym lesie, ze świeżymi siłami, to sama przyjemność, więc nie mogłem się powstrzymać przed szybką jazdą. Nawet niewidoczny rów na ścieżce, na którym zaraz po starcie wywinąłem piękne salto, nie mógł mnie powstrzymać. Po kilkudziesięciu minutach byłem z powrotem w bazie, a zaraz po mnie przybiegł mój partner Paweł. Jako pierwszy zespół wyruszyliśmy na etap rowerowy. Każdy kolejny punkt rzeczywiście był ciekawy: i pod względem dojechania w jego okolice po sieci leśnych dróżek, i przedzierania się na azymut przez krzaki w środku "niczego", aby dotrzeć w miejsce jednoznacznie wynikające z mapy. Wtedy wystarczyło obejrzeć w różnych stron okoliczne drzewa i punkt był znaleziony.
Kolejny etap to bieg po Tarnowskich Górach, eksploracja opuszczonych parków i budynków. Pomimo kryzysu, który złapał mnie już na początku etapu rowerowego i nie chciał odpuścić aż do wschodu słońca, także na biegu udało się nam utrzymać prowadzenie. Myślę, że to zasługa konkurencji, która cały czas depcząc nam po piętach, pomagała jednak utrzymać adrenalinę na odpowiednio wysokim poziomie. Na ostatnim rowerze pierwszej nocy nieco zwiększyliśmy przewagę nad kolejnymi zespołami, toteż niewiele z tego etapu pamiętam. Może poza długim zjazdem z ładnej górki, najpierw na rowerze, a potem obok roweru.
Wreszcie kajak: tylko 10km i to z prądem. Okazało się jednak, że nie jest tak łatwo. Kajak co parę metrów szorował po mieliznach, a przynajmniej na początku obaj czuliśmy zdecydowaną niechęć do wchodzenia do wody i przeciągania kajaka na głębsze akweny. Pewien wpływ na zanurzenie z pewnością miał mój plecak-przepak, do którego spakowałem wszystkie rzeczy potrzebne, mogące się przydać oraz pozostałe, których w przedstartowym pośpiechu i emocjach nie odłożyłem na bok. Na moje szczęście w połowie etapu Paweł pobiegł zbierać punkty, a ja już na lekko popłynąłem do mety etapu.
Po kajaku na chwilę daliśmy się wyprzedzić, ale szybko odzyskaliśmy prowadzenie. Tak, to z pewnością zasługa doskonałej nawigacji, pomyślałem. I zaraz potem wpakowaliśmy się w płot z drutu kolczastego, na dodatek jak się później okazało, o jedną przecinkę za wcześnie, co miało potem duże znaczenie. Byliśmy przekonani, że jakimś dziwnym sposobem znaleźliśmy się wewnątrz płotu, więc musimy się z niego wydostać. Nie było łatwo przejść przez podwójną warstwę zasieków, ale udało się, a dalej znowu był las i ścieżka. Tyle że, zaraz potem pojawiło się kolejne podwójne ogrodzenie, tym razem bez dziury umożliwiającej przejście. Zrozumieliśmy nasz błąd popełniony przy pierwszym płocie. Na szczęście po drugiej stronie biegały sarny, więc tam było "na zewnątrz". Pokonaliśmy przeszkodę i szczęśliwi pobiegliśmy dalej, aby po chwili nadziać się na kolejne druty kolczaste. Spróbowaliśmy je obejść, ale te wyraźnie nas okrążały. Zanim doszliśmy do rzeki, która była tak nieodległym celem, pokonaliśmy jeszcze ze dwie linie zasieków. Ale to nie koniec zabawy. Zasieki prowadziły wzdłuż stromej, kilkumetrowej skarpy nad rzeką, a ponieważ rzeka bardzo malowniczo meandrowała, odległość jednej przecinki w prostej linii, czyli ok. 500m, oznaczała konieczność przejścia ok. 2 km, pomiędzy drutami kolczastymi a klifem, w tym kilku odcinków w zawieszeniu nad przepaścią.
Po tym manewrze na drugi kajak wystartowaliśmy jako drugi zespół, z półgodzinną stratą do pierwszych. Przepychanie i przeciąganie przez mielizny było bardzo wyczerpujące, więc z ogromną ulgą przyjęliśmy widok charakterystycznych zabudowań, dalej ostry zakręt rzeki o 180 stopni i kapliczkę. Tu powinna być meta. Ale jej nie ma. Dlaczego? Przecież wszystko się zgadza, może poza takim drobnym szczegółem, jak most, którego nie ma na mapie. Ale może ta mapa jest nieaktualna, a zresztą widać na niej jakąś drogę dochodzącą do rzeki - pewnie w międzyczasie ktoś zbudował ten most. Dopiero telefon do organizatora wyjaśnił sprawę... byliśmy dopiero w połowie trasy. Wymęczeni i zziębnięci, mimo wszystko do mety etapu dotarliśmy jeszcze za dnia. Kolejne ekipy miały jeszcze trudniejsze warunki. Został bardzo długi treking, a na koniec nocny rower. Planowaliśmy złapanie 3-4 punktów z treku za widoku, ale już na poszukiwaniach pierwszego spędziliśmy ostatnią godzinę dnia. Na szczęście wspólnie z zespołem martombike.pl kolejnych kilka wpadło bezbłędnie. Na tym etapie co chwilę okazywało się, że zespoły za nami są przed nami, z kolei te sprzed nas są w tyle, aby kawałek dalej wszystko znowu się odwróciło.
Ostatkiem sił dotarliśmy na przepak. Tu czekało na nas ognisko, śpiwory i przede wszystkim bardzo troskliwa ekipa Organizatora. Zdecydowanie, nie chciało się opuszczać tego miejsca. W pewnym momencie przy ognisku zebrały się wszystkie zespoły ciągle walczące o zwycięstwo - i jakoś nikt nie wykazywał woli szybkiego wskoczenia na rower, aby uciec pozostałym. W końcu czas był pożegnać się z ciepłem i ruszyć do mety. Zregenerowani zaczęliśmy z werwą i pognaliśmy przed siebie. Po chwili wróciliśmy w to samo miejsce i z animuszem pojechaliśmy w przeciwną stronę. Po chwili wróciliśmy w to samo miejsce i coraz bardziej nerwowo kręciliśmy się po okolicy, szukając bramy, jak wyjechać z przepaku do lasu. Po kilkunastu minutach udało się, ale straciliśmy nadzieję na złapanie zespołów jadących przed nami. Na szczęście punkty były na tyle ciekawe, że samo wyzwanie związane z ich szukaniem było silną motywacją do jazdy. Dopiero w połowie etapu zacząłem mieć halucynacje, odblaski jadącego przodem Pawła działały hipnotyzująco. Zasugerowałem skrócenie trasy, ale Paweł nie miał żadnych wątpliwości: musimy i damy radę zrobić całość. Przy takim stanowisku pozostało tylko zaliczyć pozostałe trzy punkty. Na przedostatnim, gdy nie od razu znaleźliśmy właściwe miejsce do namierzania punktu, doszły jeszcze emocje związane ze zbliżającym się limitem czasu, zatem zwiększyliśmy tempo, jakby to był dwudziesty, a nie dwieście dwudziesty kilometr trasy. Na metę wpadliśmy pół godziny przed końcem. Okazało się, że jako pierwszy i jedyny zespół z kompletem wszystkich punktów.
Podsumowując, rajd był bardzo udany. Punkty nie były łatwe, ale stały bardzo precyzyjnie. Do tego, mimo niskich temperatur, osoby na przepakach świetnie zagrzewały zawodników do dalszego pokonywania trasy. Wielkie dzięki dla Marcina Franke i całej jego ekipy.
Przy okazji dziękuję Pawłowi za odwalenie całej czarnej roboty, czyli przebiegnięcie większej części z tytułowego plusa.
Kolejność na mecie:
PROFI MIX
1. Iwona Ćwik i Maciej Widera
2. Karolina Bawej i Bartłomiej Jachymek
3. Agnieszka Stanisławska i Piotr Dopierała
PROFI
1. Paweł Gorczyca i Dariusz Bogumił
2. Krzysztof Mański i Mateusz Kaźmierczak
3. Artur Gruszczyński i Adam Ślązak
Z kolei na trasie 70km triumfowali Marek Woźniczka i Stanisław Odróbka (NonStop Adventure) oraz Joanna Garlewicz i Marcin Zdziebło (THULIUM) w Mixach.